Św.
Teresy z Lisieux.
Relikwie przyjmujemy w piątek, 8
lipca o godz. 8.30, a pożegnamy w tym samym dniu o 21.15
Szczegółowy program uroczystości wywieszony jest na afiszach w
kruchcie kościoła. Przedstawia się następująco:
KAPLICA
7.00 – Msza św.;
7.30 – Różaniec
– Tajemnice Radosne;
8.00 – Jutrznia;
8.30 – Przyjazd Relikwii –
przywitanie - procesja z modlitwą przy Grobie śp. Ks. Prałata
KOŚCIÓŁ
8.45 –
Msza św. – szczególnie zapraszamy chorych
9.45 –
Modlitwa o powołania i za powołanych
10.30 –
czuwanie dla dzieci
11.15 –
Różaniec – Tajemnice Światła; 12. 00 – Anioł
Pański
12.15 – czuwanie
z Maryją 13.00 – czuwanie dla młodzieży
14.00 – Różaniec
– Tajemnica Bolesne
14.45 – Godzina
Miłosierdzia Bożego i Koronka do Miłosierdzia Bożego;
15.30 – Msza św.
16.15 – Nieszpory
17.00 – Droga
Krzyżowa w Dolinie Śmierci
18.30
– UROCZYSTA MSZA
ŚWIĘTA prosimy przynieść
ze sobą róże
20.00 – modlitwa
osobista
20.15 – Różaniec
– Tajemnice Chwalebne
21.00 – Apel
Jasnogórski; Pożegnanie Relikwii
Niech spotkanie ze św. Teresą w
znaku relikwii zaowocuje ożywieniem i pogłębieniem wiary w Boga,
który jest Miłością miłosierną. A wspólna modlitwa za jej
orędownictwem zaowocuje bogactwem darów Bożych dla nas
wszystkich i całej naszej diecezji.
Święta Teresa z Lisieux czyli
„mała droga" szczęścia
«JAKŻE TO
MOŻE BYĆ, BY DUSZA TAK NIEDOSKONAŁA JAK MOJA, PRAGNĘŁA POSIĄŚĆ
PEŁNIĘ MIŁOŚCI?...»
Doskonałe wiersze aleksandryjskie, tchnące autentyczną
poezją, wyrażają krystaliczną duchowość św. Teresy od Dzieciątka
Jezus i od Najświętszego Oblicza. W okresie od lutego 1893 do
maja 1897 ulubiona święta XX wieku często dawała się ponieść
natchnieniu. Zachowało się jej 60 wierszy, nie licząc tych,
które włączyła do 8 rekreacji, małych sztuk teatralnych,
przeznaczonych do rozweselenia surowego klauzurowego życia.
Te kilka linijek, stanowiących motto, pochodzi z wiersza
Moja pieśń na dzień dzisiejszy, który Teresa ułożyła 1 czerwca
1894 roku, naśladując rytm kantyku Bóg pokoju i miłości. Nie
znała zasad prosodii ani nie posługiwała się słownikiem rymów.
Oddawała się poezji wiedziona intuicją. Jej intuicja była bardzo
pewna, kierowało nią pragnienie absolutu i nieskończoności.
Biblia, a szczególnie psalmy, jak i teksty liturgiczne,
stanowiły dla niej źródło natchnienia. Niektóre z jej wierszy
stanowią arcydzieło spontaniczności, świeżości i głębi duchowej.
Zdolne są one wzbudzić w sercu czytelnika falę radości lub
wywołać zalew łask. Są wiersze, które poruszają wrażliwość, ale
jest i taka poezja, która karmi duszę swoim pięknem i
przenikliwością. Pierwsze są wdziękiem, drugie - to pokarm.
Teresa karmi pożywnie tak przez swoje wiersze, jak i przez
pisma. W miarę jak czyni żwawym krokiem postępy w świętości,
wszelka myśl wymykająca się w jakiejkolwiek postaci z jej
ogromnego serca jest myślą kierownika duchowego, przewodnika,
który sprawia, że odkrywa drogę szczęścia. Nie szczęścia
zbuntowanej przeszłości lub przyszłości, która do nas nie
należy, lecz szczęścia, które jest w zasięgu ręki, szczęścia
dnia dzisiejszego, tego, które możemy uchwycić, przytrzymać,
wyryć w całej naszej istocie. Co to za szczęście? Miłość! To
znaczy "kochać Cię, Panie". Teresa wiedziała, jak nikt inny, że
szczęście – inne imię miłości – przechodzi przez tego, który
JEST miłością.
"Ukażesz mi ścieżkę życia, pełnię radości u Ciebie,
rozkosze na wieki po Twojej prawicy" – mówi Psalm 16. "Nie ma
dla mnie dobra poza Tobą..." – mówi dusza Bogu w tym samym
psalmie. A mama, która kocha swe dzieci? A małżonek, który kocha
swą małżonkę? A św. Wincenty, który kocha ubogich? Święta
Tereska ukazuje wspaniale, że w istocie swej wszelka miłość
przechodzi przez Serce Boga. Szczęście, jakie daje mi moja
małżonka, dzieci, przyjaciele, płynie z ich miłości. Jednak
każde uczucie miłości, każdy akt miłości jest cząstką Bożego
Serca. To właśnie oznaczają słowa "nie ma dla mnie dobra poza
Tobą..." Przeszłość to zgromadzone cząstki miłości,
teraźniejszość to rodzące się cząstki miłości. A jedynym sensem
przyszłości jest zdolność, jaką posiadamy mnożenia do
nieskończoności cząstek miłości, Boskiej złotej nitki, z której
utkane jest nasze życie. Teresa poucza nas o tej podstawowej
prawdzie przez swoje życie i swoje pisma.
«POJĘŁAM, CZYM JEST ŻYCIE...
NIEUSTANNYM
CIERPIENIEM I ROZŁĄKĄ...»
Ostatnia z dziewięciorga dzieci, z których czworo umarło
bardzo wcześnie, Teresa wzrastała otoczona miłością rodziców i
czterech sióstr. Zanurzona w miłości, a więc ukryta w Bożym
Sercu. Miłość ta nie pozostanie bez cienia. Całe ludzkie życie
jest bowiem tajemniczą próbą.
«Przychodzą z wielkiego ucisku...» – mówi Apokalipsa o
tłumie wybranych, którzy opłukali szaty we krwi Baranka. Teresa
ma zaledwie 4 lata, kiedy rozpoczyna doświadczać cierpienia.
Poznaje boleść najokrutniejszą, która może dotknąć dziecko:
pozbawiona zostaje matki, która umiera nagle w wieku 45 lat,
jako ofiara raka. W jej krótkim życiu doświadczenia się
spiętrzą. Mogłyby one zniszczyć każdą wrażliwą duszę. Teresa –
dusza najwrażliwsza wytrzymuje wobec ataków.
Całkiem mała, a już posiada niezwyciężoną siłę, swoją
drogę, drogę zadziwiająco prostą i cudownie skuteczną. Drogę
świętości w zasięgu wszystkich, która czyni z Teresy
niezrównanego przewodnika duchowego na nasze czasy i na czasy,
które nadchodzą. A jednak ta siła i ta droga nabiorą kształtów
dopiero przez zadziwiającą interwencję Bożą po Mszy św.
pasterskiej w Boże Narodzenie 1886 r.
Po śmierci mamy rodzina żegna się z Alençon, w którym
przedsiębiorstwo «point d’Alençon» zrujnowało zdrowie Pani
Martin. Osierocona rodzina przeprowadza się do Lisieux i mieszka
z bratem mamy, Izydorem Guérin, w Buissonnets, w pięknej
posiadłości otoczonej murami i zatopionej w zieleni. Usytuowana
na obrzeżach Lisieux, może cieszyć się piękną panoramą miasta.
Maleńka Teresa doświadcza tu czułości sióstr. Paulina,
najstarsza z nich, wybrana na "drugą mamę", doskonale wywiązuje
się ze swej roli. Ojciec, jej "ukochany król", podwaja swą
czułość, darząc ją "miłością iście matczyną". W Buissonnets
Teresa zaznała głębokiego szczęścia, które trwało prawie 11 lat.
Czas ten zaznaczył się jednak także zawieruchami, które nią
gwałtownie wstrząsnęły.
Pierwsza w jej życiu wichura nadchodzi w październiku 1881
roku, kiedy wstępuje do szkoły przy klasztorze benedyktynek.
Teresa ma 8 lat, przebywa tam jako pensjonariuszka. Małe pisklę,
które wypadło z gniazda i z "ziemi obiecanej" znalazło się na
"wspólnej ziemi". Jest nieszczęśliwa. Doświadczenie to potrwa 5
długich lat "najsmutniejszych z całego życia" – jak napisze.
Jest tam ofiarą swej wrażliwości: delikatna i czuła jak płatek
róży.
Drugie doświadczenie, jakie dotyka ją w tym czasie,
nadchodzi gdy Paulina, jej "druga mama" kończy 21 lat.
Oczekiwała pełnoletniości, aby móc zrealizować marzenie, jakie
dojrzewało w niej od dawna: wstępuje do Karmelu w Lisieux,
przyjmując imię Agnieszki od Jezusa. 2 października 1882, mała
Tereska, zalana łzami, otrzymuje "ostatni pocałunek". Jej
rozpacz jest tak wielka, że wkrótce podupada na zdrowiu. "Dziwna
choroba" nasila się w okresie od 25 marca (Zwiastowanie) do 13
maja (Zesłanie Ducha Świętego). Dziecko cierpi na halucynacje i
stany lękowe, majaczy. Rodzina i Karmel wzywają wstawiennictwa
Matki Bożej Zwycięskiej. 13 maja 1883 r. w dniu Pięćdziesiątnicy
i w dniu tak umiłowanym przez Matkę Bożą Maryja ukazuje się
dziewczynce. Widzi ona rodzinną figurkę Matki Bożej Zwycięskiej,
jak się ożywia i uśmiecha. "Cudowny uśmiech Najświętszej
Dziewicy" uwalnia ją nagle od podstępnej boleści, z powodu
której tak straszliwie cierpi.
Teresa ma 10 lat. Dojrzała dzięki doświadczeniu. Gwiazda
wzeszła w głębi jej duszy. Marzenie powoli staje się pewnością:
ona także, jak Paulina zostanie karmelitanką, nie dla Pauliny,
ale "dla samego Jezusa".
8 maja 1884 r. to wzniosły dzień dla Teresy: przystępuje po
raz pierwszy do Komunii Świętej. Odczuwa wielkie wylanie
miłości. "Kocham Cię i oddaję Ci siebie na zawsze" - szepcze
11-letnia Teresa Umiłowanemu Panu, Jezusowi.
Radość i cierpienia pozostają ściśle połączone w jej życiu.
14 czerwca przyjmuje "sakrament Miłości", jak nazywa
bierzmowanie. Przygotowuje się do niego w stanie "świętego
uniesienia". Szczęście przerywa nowe rozstanie: jej siostra
Maria, "trzecia mama", idąc w ślady Pauliny, wstępuje do
Karmelu. Przyjmuje imię Marii od Najświętszego Serca.
Dorastająca i tak bardzo wrażliwa Teresa wylewa potoki łez.
Płacze tak bardzo, że zadaje sobie pytanie, czy ona sama, ze swą
naturą, stanie się kiedykolwiek godna świętej Teresy z Avila...
Doświadczenie spowodowane odejściem Marii, które spada na
nią 15 października 1886 roku jest tym okrutniejsze, że 8 dni
później także Leonia, która zajmowała szczególne miejsce w jej
sercu przez całe dzieciństwo, opuszcza dom: wstępuje
nieoczekiwanie do klarysek w Alençon.
Boże Narodzenie 1886 roku zostanie naznaczone pięknym
wspomnieniem w życiu dorastającej Tereski. Kiedy po Mszy świętej
pasterskiej wchodzi po schodach, Duch Jezusa wlewa w nią dar,
jakiego tak bardzo jej brakowało, dar mocy i siły. Teresa nazywa
ten szczególnie ważny moment "nawróceniem". "W jednej chwili
dzieło, którego nie potrafiłam dokonać przez 10 lat, Jezus
wykonał zadowalając się moją dobrą wolą". Wraz z tym darem Ducha
Świętego rozpoczyna się w jej życiu okres "najpiękniejszy ze
wszystkich, najbardziej wypełniony łaskami z Nieba."
«PRAGNĘ...»
Zaczyna dzielić pragnienie dusz, które odczuwał
Ukrzyżowany. Słyszy rozmowy o Pranzinim, wielkim zbrodniarzu,
który – skazany na szafot – trwa w niewierze, mimo że znajduje
się u progu śmierci. Teresa dosłownie szturmuje Niebo, aby
wyjednać łaskę nawrócenia dla Pranziniego. Ofiarowuje Bogu
nieskończone zasługi Jezusa, skarby Kościoła Świętego, prosi o
odprawienie Mszy Św. czując, że z siebie samej "nic nie mogła
uczynić". I cud dokonuje się na samej szubienicy. Zanim
skazaniec włożył głowę w ponury otwór, dotąd niewzruszony na
prośby kapłana, który mu towarzyszył, Pranzini odwrócił się
nagle, złapał krucyfiks, który kapłan niósł w swojej ręce, i
"trzykroć ucałował święte rany". Potem rzucił się w ramiona
śmierci i Boskiego miłosierdzia. Było to 31 sierpnia 1887.
Rok 1887 był rokiem najszczęśliwszym ze wszystkich. Teresa
ma 14 lat. Wzrasta fizycznie i intelektualnie. "Pociąga ją
najwyższe pragnienie wiedzy". Uwolniona w dniu Bożego narodzenia
od powłoki, która oddzielała ją od zewnętrznego świata, otwiera
się na innych, na cierpiących, na spragnionych miłości, których
świat nie może zaspokoić.
W dniu Zesłania Ducha Świętego 1887 roku Teresa powierza
swój sekret Paulinie i ukochanej siostrze Celinie – ostatniej,
która jeszcze pozostała z nią w domu. Powierza tę tajemnicę
także ojcu: i ona chciałaby bardzo szybko wstąpić do Karmelu,
bez względu na swój wiek.
Spotyka w ogrodzie ojca, który siedzi na brzegu basenu, ze
złożonymi rękoma. "Piękna postać Tatusia sprawiała niebiańskie
wrażenie, czułam, że w jego sercu panuje pokój. Nic nie mówiąc
usiadłam obok niego, z oczami pełnymi łez. Popatrzył na mnie z
czułością i obejmując moją głowę, przytulił ją do serca mówiąc:
"Co ci jest, moja królewno?" I ten ojciec, tak przecież
doświadczony, powiedział we wspaniałym porywie wiary, że "Dobry
Bóg uczynił mu wielki zaszczyt prosząc go o jego dzieci". On sam
także marzył przez długi czas o klasztornym życiu i ożenił się
mając dopiero 38 lat.
W OGNIU
WALKI
Rozpoczyna się ostra walka w celu zrealizowania marzenia
Teresy. Ma zaledwie 15 lat. Sama się postarza, czesząc sobie kok
na czubku głowy. Musi jednak błagać władze kościelne o stosowne
dyspensy, aby móc przekroczyć progi Karmelu pomimo młodego
wieku. Przełożony Karmelu odrzuca jej prośbę, podtrzymuje to
veto pomimo nalegania karmelitanek. Ukrycie sprzeciwia się także
biskup diecezji – Hugonin. "Dusza moja była pogrążona w goryczy,
lecz także w pokoju, ponieważ szukałam jedynie woli Bożej." I
tak w głębi jej serca Bóg podtrzymuje ją w postanowieniu.
Oświadczyła: "jeśli Biskup nie zechce mi pozwolić na wstąpienie
do Karmelu w piętnastym roku życia, to pójdę aż do Ojca
Świętego"... I istotnie zdarzyło się coś niezwykłego. Podczas
pielgrzymki do Rzymu, którą odbyła z ojcem i siostra Celiną,
wykorzystała okazję, by upaść do stóp Ojca Świętego i osobiście
poprosić go o dyspensę od wieku. Leon XIII słucha jej ze
wzruszeniem, nie zniechęca, lecz odsyła ją do biskupa diecezji.
Pielgrzymi powracają do Lisieux 2 grudnia. Podróż nauczyła
Teresę więcej o świecie niż mogła się dotąd dowiedzieć. Wśród
pielgrzymów byli liczni członkowie normandzkiej arystokracji
oraz 73 kapłanów. W czasie tak długiego przebywania razem
ujawniają się wszystkie strony dobre i złe osób, które zazwyczaj
ukrywają te ostatnie pod maską... Teresa odkrywa próżność
wielkich i utytułowanych, a zachowanie niektórych kapłanów
umacnia ją w postanowieniu częstej za nich modlitwy. Zaczyna
rozumieć powołanie Karmelu, bo potrzeby tej modlitwy dotąd nie
rozumiała. Tak o tym pisze: "Zachwycała mnie modlitwa za
grzeszników; ale modlić się za dusze kapłanów, które uważałam za
czystsze nad kryształ, wydawało mi się rzeczą dziwną!.. Jakże
piękne jest powołanie Karmelu, ponieważ jedynym celem naszych
modlitw i ofiar jest to, abyśmy jako apostołki apostołów błagały
za nimi, podczas gdy oni głoszą duszom Ewangelię słowem, a nade
wszystko przykładem."
UPRAGNIONE
ZWYCIĘSTWO: «PRZYSZŁAM RATOWAĆ DUSZE...»
Po powrocie z Rzymu biskupa diecezji Bayeux po raz drugi
dosięga prośba dorastającej panienki. Teresa poluje co dnia na
odpowiedź J. E. Hugonina. Nie przestaje "ufać wbrew wszelkiej
nadziei". Słuszność jest przecież po jej stronie! 28 grudnia
Matka Maria od św. Gonzagi, przeorysza Karmelu w Lisieux,
otrzymuje – to prawdziwy cud! – pisemne zezwolenie biskupa. 9
kwietnia 1888 r. Teresa przekracza progi Karmelu. Pozostanie tu
do śmierci i za kratami wypełni misję, jaką na siebie wzięła:
"Przyszłam ratować dusze i przede wszystkim po to, aby się
modlić za kapłanów". Jezus pozwolił jej zrozumieć, że da jej
dusze przez krzyż. Ona zaś coraz bardziej miłowała cierpienie.
W okresie 9,5 lat spędzonych za milczącymi murami
karmelitańskiego klasztoru skrystalizowała się w duszy tej
pokornej zakonnicy duchowość prosta i jaśniejąca, porównywalna z
najbardziej owocnymi w całej historii Kościoła. "Mała droga"
terezjańska pociągnie swym świetlistym śladem ogromne tłumy
wiernych aż do końca czasów.
«MAŁY
KWIATEK PRZESZCZEPIONY NA GÓRĘ KARMEL ROZKWITAŁ W CIENIU
KRZYŻA...»
9 kwietnia 1888 roku o poranku, po Mszy św. Ludwik Martin,
w wieku 65 lat, pobłogosławił płacząc swoją "królewnę", która
opuszczała go na zawsze. Postulantkę przyjmuje w drzwiach
klasztoru wspólnota sióstr złożona z 26 karmelitanek,
otaczających przeoryszę. Najpierw przełożony Karmelu, ojciec
Delatroette, zwraca się do sióstr z napomnieniem: "Jako delegat
biskupa przedstawiam wam to 15-letnie dziecko, którego
wstąpienia pragnęłyście. Życzę, by ona nie zawiodła waszych
nadziei, lecz jeśli tak się stanie, przypominam wam, że jedynie
wy poniesiecie ciężar tej odpowiedzialności". Przełożony
zagniewany, pozbawiony rozeznania...
Cela, w której spędzi 5 lat, posiada jedynie siennik
położony na deskach i elementarne wyposażenie. Nie ma ani wody,
ani ogrzewania, tylko mała spirytusowa lampka. Widok zasłania
dach. Czym się zajmuje? Nabożeństwa i modlitwy, zamiatanie,
cerowanie, praca w ogrodzie. Wywiązuje się wspaniale z prostych
rzeczy, to jest jej droga do świętości. "Ani jednego słowa,
które można jej powiedzieć, wszystko jest doskonałe..." – pisze
przełożona do pani Guérin, ciotki Teresy. Bez zwłoki dosięga ją
kolejne doświadczenie: tracąc zmysły ojciec popada w chorobę. Z
tego powodu obłóczyny Teresy odwlekają się. Po wylewie, kilku
atakach i halucynacjach, ojciec znalazł się w szpitalu Dobrego
Zbawcy w Caen. Jego pobyt tam trwa 3 lata.
Przez pierwsze 5 lat w Karmelu Teresa otrzymuje "więcej
kolców aniżeli róż". W dniu obłóczyn, 10 stycznia 1889 Teresa od
Dzieciątka Jezus dorzuca do swego imienia i od Najświętszego
Oblicza, zaznaczając tak wolę przyjęcia – jak Jezus w czasie
Męki – doświadczeń, ran i cierpień na okup za grzeszników.
Zostaje "przeszyta ukłuciami szpilek" przez niektóre siostry.
"Stworzenia, ach te stworzenia!" – jęczy. Jednak czuje, że
wzrasta jej wiara: "Oderwać się od wszystkiego, co nie jest Nim"
– oto czego uczy się młoda zakonnica w wieku 16 lat: Jezus,
centrum jej życia.
20 miesięcy nowicjatu. Ukłucia są liczniejsze. Boli ją
szczególnie choroba ojca. Przed zakrwawionym Obliczem Jezusa
uczy się, że "Miłość pokorna, to ta co się unicestwia, miłość
hojna to ta, co zapomina o sobie". Takie są jej aspiracje. Karmi
się tekstami biblijnymi. Czwarta pieśń Sługi Jahwe (Iz 52,13 -
53,12) przeszywa jej serce. Będzie wpatrzona w jej słowa aż do
śmierci.
Podczas gdy jansenizm odbiera pokój kilku zakonnicom Teresa
zagłębia się w pismach św. Jana od Krzyża, "Doktora Miłości".
Całkowicie zdaje się na Jezusa, odtąd jej jedynego kierownika: "
On nie uczy mnie liczenia moich uczynków, lecz uczy mnie
robienia wszystkiego z miłości. To Jezus czyni wszystko, ja nie
robię nic."
8 września 1890 – dzień profesji, poprzedzonej rekolekcjami
przeżytymi "w zupełnej oschłości, prawie w opuszczeniu". "W
przeddzień – pisze Teresa – podniosła się w mej duszy
zawierucha, jakiej dotąd nie przechodziłam. Dotychczas nigdy nie
przyszła mi na myśl żadna wątpliwość co do mego powołania;
trzeba było, abym przeszła i przez tę próbę. Wieczorem, po
jutrzni, kiedy odprawiałam Drogę Krzyżową, powołanie moje wydało
mi się urojeniem i mrzonką... Ciemności stały się tak wielkie,
że widziałam i rozumiałam już tylko to jedno: ja nie mam
powołania!.." Jednak w dniu profesji "zalała jej duszę rzeka
pokoju", pomimo strasznego cierpienia z powodu nieobecności
ojca, uwięzionego chorobą.
Odważne i niosące otuchę działanie Teresy jako pielęgniarki
i zakrystianki w czasie epidemii grypy, która spada na wspólnotę
w zimie 1891-92, zabierając cztery karmelitanki, sprawia, że
Przełożony mówi wreszcie: "Ona jest wielką nadzieją dla tej
wspólnoty". Teresa pisze o tym okresie: "Podczas tego ciężkiego
doświadczenia w Zgromadzeniu miałam niewymowną pociechę, mogąc
codziennie przyjmować Komunię św... Ach! Cóż to była za
rozkosz!... Jezus rozpieszczał mnie długo, znacznie dłużej niż
swe wierne oblubienice; pozwolił bowiem, by mi Go dawano, choć
inne nie miały już szczęścia przyjmować Go..."
Teresa stała się, zgodnie z opinią mistrzyni nowicjatu:
"duszą zawsze spokojną, która doskonale panuje nad sobą we
wszystkim i wobec wszystkich". Uczy się "zstępować, by służyć za
mieszkanie Jezusowi." Zstępować do żyznej doliny zamiast wspinać
się na obnażone wierzchołki gór.
W lutym 1893 roku Paulina, jeszcze tak niedawno "druga
mama", zostaje wybrana przeoryszą Karmelu. Naprzemienność
radości i cierpień trwa nadal. Wyrzeczenie się trwa nadal. Myli
się ten, kto sądzi, że przełożeństwo jej siostry, Paulinki, dało
jej jakieś korzyści. Przeciwnie - jest siostrą, która
najrzadziej może się z nią spotykać... Pobyty w oazach są więc
krótkie, a przejścia przez pustynie, bez wody - długie. Radość
wznosi duszę, cierpienie – oczyszcza. To w ten sposób Pan naucza
tych, którzy Go kochają.
29 lipca 1894 r.
umiera ukochany ojciec, po długiej drodze krzyżowej, w czasie
której Teresa widziała go zaledwie jeden raz i usłyszała z jego
ust tylko jedno słowo: "niebo". W trzy tygodnie później Celina
wstępuje do Karmelu, po zakończonym czuwaniu u boku chorego
ojca. Przyjmuje imię Genowefy od Najświętszego Oblicza. Tak
spełnia się najgłębsze pragnienie Teresy: "Nie do przyjęcia była
dla mnie jedynie myśl, że [Celina] mogłaby nie zostać
oblubienicą Jezusa, bo kochając ją jak samą siebie, za nic nie
chciałam, by oddała swe serce śmiertelnemu człowiekowi. ...Teraz
nie pragnę już niczego, jak tylko do szaleństwa kochać Jezusa...
Znikły już dziecinne pragnienia; to prawda, że w dalszym ciągu
lubię zdobić kwiatami ołtarz Małego Jezusa, ale odkąd ofiarował
mi On Kwiat, jakiego pożądałam, moją drogą Celinę, nie pragnę
już innych, lecz ją składam Mu jako najwspanialszą wiązankę...
Nie pragnę już ani cierpienia, ani śmierci, choć kocham jedno i
drugie; tylko miłość mnie pociąga..."
MAŁA
DROGA: «WRESZCIE ODKRYŁAM MOJE POWOŁANIE!»
To pod koniec roku 1894 Teresa – rozdarta pomiędzy
ogromnymi aspiracjami a ograniczeniami natury ludzkiej nie do
pokonania – czyni swoje wielkie odkrycie: odkrycie "małej drogi"
lub "drogi dziecięctwa duchowego". Odkrywa ją w kilku wersetach
biblijnych:
"Kto jest mały, niechaj tu przybędzie." (Prz 9,4).
"Najmniejszy znajdzie litościwe przebaczenie." (Mdr 6,7)
"On jak pasterz pasie swą trzodę, ramieniem swym ją zgromadza.
Słabsze owieczki niesie na swej piersi, matki karmiące prowadzi
ostrożnie." (Iz 40,11)
"Ich niemowlęta będą noszone na rękach i na kolanach będą
pieszczone. Jak kogo pociesza własna matka, tak Ja was pocieszać
będę..." (Iz 66,12-13)
Wystarczy więc uczynić się całkiem małym, by zostać
przygarniętym w ramiona ukochanego Ojca, stać się jak mały
baranek, by Pan przygarnął go do serca. Uczynić się całkiem
małym z miłości. Kiedy Teresa odkrywa tę podstawową prawdę,
odczuwa przejmującą radość i woła: "O Jezu, moja miłości,
wreszcie odkryłam moje powołanie. Moim powołaniem jest Miłość!"
"W Sercu Kościoła będę Miłością i w ten sposób będę
wszystkim"...
Być Miłością, a cóż to oznacza? Och, nic wielkiego. Św.
Teresa pisze: "Mam tylko jeden sposób, by okazać Ci moją miłość:
rzucanie kwiatów, to znaczy, że nie opuszczę żadnej okazji do
ofiary, choćby najmniejszej, żadnego spojrzenia, żadnego słowa,
wykorzystam najdrobniejsze nawet czyny, by je pełnić z
miłości"... "O, gdyby wszystkie dusze słabe i niedoskonałe czuły
to, co czuje najmniejsza z nich wszystkich, dusza twej małej
Teresy, ani jedna nie straciłaby nadziei, że zdobędzie szczyt
góry miłości, ponieważ Jezus nie żąda wielkich czynów, ale
jedynie zdania się na Niego i wdzięczności." Jak małe dziecko w
ramionach matki, w radości i w trwodze...
To w "Liście do siostry Marii od Najświętszego Serca"
Teresa przedstawia duchowość małej drogi, swą "małą doktrynę".
To jeden ze szczytów chrześcijańskiego piśmiennictwa, tekst o
niezmierzonej głębi. Odpowiada w ten sposób na prośbę
najstarszej siostry, która jest równocześnie jej matką
chrzestną.
Odtąd z całkowitą i zupełnie naturalną ufnością dziecka,
które czuje, że się je kocha i zawsze wybacza wszelkie
popełnione błędy Teresa pójdzie naprzód swoją "małą drogą
ufności i miłości", bez zatruwającego dni lęku i skrupułów. W
ten sposób pokonuje liczne przeszkody, które opóźniały jej
postęp na drodze do świętości: drodze bez końca i świętości bez
granic...
Oto stała się całkiem mała i całkowicie oddana Bogu. To w
tym momencie Paulina, czyli Matka Agnieszka od Jezusa, poprosiła
ją o spisanie wspomnień z dzieciństwa. W 1895 roku przelała więc
na papier z posłuszeństwa swe myśli o łaskach, jakich Dobry Bóg
zechciał jej udzielić. Dzięki odkryciu "małej drogi" spogląda
ponownie na swe życie w świetle Boga miłości i miłosierdzia.
Stąd radosny ton przepełniający jej rękopis.
9 czerwca Teresa czyni na drodze dziecięctwa heroiczny akt:
ofiaruje siebie jako ofiarę całopalną Miłości miłosiernej.
Odnawia ten akt aż do śmierci. Pan przyjmuje Teresę jako ofiarę.
Ma 22 lata. Pozostaje jej 2 lata życia.
NOC
CIEMNA...
Była na szczycie szczęścia, całkiem mała, zdana na Boże
Miłosierdzie, teraz pozna najboleśniejsze doświadczenie,
najbardziej okrutne, jakie może zostać zadane duszy rozpalonej
miłością Jezusa Chrystusa. Teresa wchodzi w noc wiary. To
najwyższe doświadczenie spada na jej duszę w okresie radości
paschalnej. Przeżyje kilka rozjaśnień w tej wewnętrznej nocy,
lecz ciemności nie opuszczą jej aż do śmierci. Ona sama rozumie
sens tej próby: oddała życie za ocalenie grzeszników, musi więc
pozostać siedząc za ich stołem, ratując ich nie przez radości
ani przez plan cudownej "małej drogi" – odkrytej po tylu walkach
– lecz w strapieniu, z dala od Umiłowanego, w oschłości duszy. W
stanie grzesznika, choć nie zgrzeszyła. Jak Ukrzyżowany, który
niósł na Krzyżu przygniatający ciężar wszystkich grzechów
świata. W chwilach, gdy ciemności się rozpraszają i kiedy
wkracza na nowo w gorejącą światłość wiary, apostolska dusza
Teresy zwiększa się do rozmiarów Kościoła i świata. Pisze: "Być
Twą Oblubienicą, o Jezu, być karmelitanką, być przez
zjednoczenie z Tobą matką dusz, to wszystko powinno mi
wystarczyć... jest jednak inaczej... Bez wątpienia te trzy
przywileje stanowią moje powołanie: być karmelitanką,
Oblubienicą i matką. A jednak odczuwam w sobie jeszcze inne
powołania, powołanie wojownika, kapłana, doktora, męczennika;
czuję wreszcie potrzebę dokonania dla Ciebie, Jezu, czynów
najbardziej bohaterskich..."
Ponad wszystko jednak pragnie męczeństwa: "Kiedy myślę o
udręczeniach, które w czasach Antychrysta staną się udziałem
chrześcijan, czuję, jak serce moje wyrywa się do nich... Jezu,
Jezu, gdybym chciała spisać wszystkie moje pragnienia,
musiałabym się odnieść do twej księgi żywota, gdzie są podane
czyny wszystkich Świętych; tego wszystkiego chciałabym dokonać
dla Ciebie..."
Noc duszy stanie się męczarnią. Teresa ma 24 lata.
Pochłonięta miłością, męczona nocą wiary, odczuwa, że zbliża się
koniec próby. Zgaduje, że śmierć jest blisko. Kaszle bez końca.
Gorączka jej nie opuszcza. Całe ciało jest obolałe, przychodzą
krwotoki płucne. Ujawniła się gruźlica, stan jest poważny.
Niezdrowe usytuowanie klasztoru i surowość mniszego życia
osłabiły wrażliwy mały kwiatek. Przeorysza prosi ją o
uzupełnienie rękopisów o jej życiu o doświadczenia duchowe w
klasztorze.
Na wiosnę 1897 roku gruźlica nasila się. Prawie co dnia
Teresa cierpi z powodu krwotoków płucnych. 30 lipca przyjmuje
sakrament chorych. Dwa ostatnie miesiące jej krótkiego życia są
bardzo bolesne z wszystkich punktów widzenia. Niepokoje, lęki,
pokusy... Ofiara całopalna z 9 czerwca 1895 r. została w sposób
widoczny całkowicie przyjęta. Ona jest ofiarą, by móc w ten
sposób ocalić jak najwięcej dusz. Jedyne pytanie, jakie ją teraz
nurtuje, to czy można ocalać dusze jeszcze po śmierci?
"Gdybyście wiedziały, ile czynię planów o rzeczach, które będę
robić, kiedy będę w Niebie. Zacznę moją misję." – powiedziała
siostrze Marii od Najświętszego Serca 13 lipca 1897. Tak,
postanowiła spędzić czas w Niebie sprawiając, że deszcz róż
spadnie na ziemię i obiecała często na nią schodzić...
«O, JAKŻE
GO KOCHAM!...»
W ostatnich dniach swego życia cierpi straszliwie.
Udręczona pokusami szatana błaga o modlitwę i woła: "O, jakże
wiele trzeba się modlić za konających! Gdyby o tym wiedziano!"
Gruźlica pożera całkowicie jej płuca. Od 19 sierpnia do 30
września spada na nią bardzo bolesne doświadczenie. Z powodu
częstych krwotoków nie może już przyjmować Komunii św., a tak
bardzo jej pragnie!
28 sierpnia jęczy: "Brak mi powietrza ziemskiego, kiedyż
będę oddychać powietrzem niebios?" Rozpoczyna się agonia
trwająca dwa dni: "Mój Boże, miej litość...!" – woła w
straszliwych cierpieniach. "O moja Matko, zapewniam cię, że
kielich jest pełny aż po brzegi" – powiedziała przełożonej. 30
września Teresa otoczona przez wspólnotę wypowiada ostatnie
słowa. Słowa pochodzące od duszy, która stała się tak bardzo
podobna do jej Umiłowanego Ukrzyżowanego, mogły być tylko
słowami miłości: "O, jakże Go kocham!" "Mój Boże... kocham Cię!"
– wyszeptała umierając. "Byłam świadkiem jej długiego, pięknego
spojrzenia jak w ekstazie w chwili, gdy umierała" – napisała
siostra Maria od Najświętszej Trójcy, nowicjuszka Teresy.
POCZĄTEK
MISJI
Wspaniała misja świętej Teresy od Dzieciątka Jezus i
Najświętszego Oblicza rozpoczyna się 30 września 1897.
"Wspaniała" misja, która napełnia przerażeniem szatana i jego
zastępy, bardziej dziś szalejące niż kiedykolwiek dotąd. Trzeba
nam szukać wstawiennictwa bardziej niż kiedyś św. Tereski.
Przede wszystkim jednak trzeba nauczyć się praktykować jej "małą
drogę", wejść na "drogę dziecięctwa", na drogę szczęścia,
szczęścia na dzień dzisiejszy!
R. Lejeune
Szwajcarski miesięcznik
religijny Stella Maris, nr 9/96 str. 1-5) przekład z franc. E.
B. w: „Vox Domini" nr 8/96, str. 3-6
Cytaty pochodzą z
rękopisów św. Teresy wydanych przez OO. Karmelitów w zbiorze
"Dzieje duszy". |